Zrobiło się prawie ciepło, a dla mnie- osoby zimnokrwistej- ciepło więc powoli mogę rozbierać się na dworze. Rozbieranie jest oczywiście tylko chwilowe, a zresztą brama wewnętrzna to prawie jak nie dwór bo nie wieje. Zresztą co to za rozbieranie skoro i tak nie noszę już kurtki tylko jakąś narzutkę czy sweter. Mogę też, wracając z pilatesu, zmusić
Annę by poświęciła mi i mojej spódnicy trzy do czterech minut. Szkoda, że teraz pogoda za oknem robi się odstraszająca. A powinnam pójść do sklepu.
A ta spódnica, jest spódnicą idealną. Jest długa, ale nie na tyle bym stresowała się potencjalnym przydeptaniem przy wchodzeniu do autobusu. Jest w dużej mierze fioletowa. Ma podszewkę i nie prześwituje. I kosztowała całe 15 złotych. Żałuję, że nie kupiłam dwóch na wypadek gdyby tej się kiedyś coś stało.
Na zdjęciach mam nadzieję, widać też moje paznokcie w dosyć oczojebnym kolorze. A obsesję paznokciową mam dzięki
tej pani, która jest i paznokciowym specjalistą, i moją koleżanką z ławki, i moim nadwornym fotografem, i początkującym bloggerem, który powoli zaczyna wszystko ogarniać (przy mojej małej pomocy:D).




pierścionek i kolorowe bransoletki- h&m
baleriny- ccc
reszta- nn